Łączna liczba wyświetleń

piątek, 8 czerwca 2012

Rozdział 3



Wewnątrz chatka wyglądała, jakby nikt jej nie zamieszkiwał od lat. Mała izba z kominkiem pod ścianą, a obok kuchnia. Nie nowoczesna, ale zapewne jeszcze pożyteczna. Salonik w którym się znalazłyśmy był obskurny i zakurzony. Większość mebli było przykrytych prześcieradłami, widocznie poprzedni lokator zamierzał się wyprowadzić. Jednakże, patrząc na to wszystko, chyba nie zdążył.
Podążyłam spojrzeniem za dziewczyną, która usiadła na środku już dziurawego dywanu, w centrum salonu. Spojrzała na mnie wymownie, bym także zaznała odpoczynku. Usiadłam więc naprzeciw niej, zachowując jednocześnie odpowiedni dystans między nami. Nie wiedziałam jakie ma plany i raczej nie wolałam zaliczać w nich swojego udziału.
- Po co tu przyszłyśmy? – wypowiedziałam na głos myśli, które dręczyły mnie przez całą podróż do tego miejsca. Gdy nie odpowiedziała, powtórzyłam odrobinę głośniej. Nieznaczny uśmiech zamajaczył na jej delikatnej twarzy. Wyciągnęła w moją stronę szczupłą dłoń, tym samym nakazując bym jej zaufała. ,, O nie co to, to nie. Nie licz na to, mała ‘’ – myślałam, patrząc jej w oczy.
,, Nie bój się. Nie skrzywdzę Cię ‘’ – jej słodki głos, delikatny niczym płatki ledwo zerwanej róży, rozniósł się echem w mojej głowie.
Gdzieś w głębi mojego umysłu, zapaliło się czerwone światełko.
Nigdy nie ufaj duchom.
Jednak, pomóc jej to mój obowiązek. Nie przyszła do mnie po to, abym się chowała za drzewami jak jakiś tchórz. A poza tym, jak już jej pomogę przejść w Zaświaty, więcej jej nie zobaczę.
Zaplotłam ramiona na piersi, żeby nie zadrżeć.
- Dobra.
Ujęłam jej dłoń palcami. Dziewczynka w tym czasie głęboko odetchnęła.
- A teraz skup się. Wszystkie swoje myśli skieruj na jeden cel. – Poinstruktowała mnie.
- Na jaki cel? – spytałam z wahaniem. Nie chciałam wyjść na idiotkę przed czternastolatką. Mam swój honor.
- Na mnie. – rzekła, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
Zrobiłam to, o co mnie prosiła. Jej osoba zajęła moje myśli. Próbowałam skupić się na jej wyglądzie, a nie przejmującym chłodzie, gdy jej skóra zetknęła się z moją.
Zamknęłam oczy i wizualizowałam ducha w swojej wyobraźni. Pomyślałam o jej jedwabistych lokach, świecących jasnością nawet w ciemnym lesie. O jej pełnej gracji sylwetce, gdy siadała na zakurzonym dywanie. W końcu o delikatnym uśmiechu, który potrafiłby zmiękczyć serce nawet największego twardziela.
Wtedy pochłonęła mnie ciemność.


* * *

Nie wiem ile czasu spędziłam dryfując w upajającej nicości. Może godzinę, dwie albo i całą wieczność. Czas się nie liczył. W końcu wśród cieni i mroków, coś ujrzałam. Obraz, myśl, wspomnienie. Ale nie moje. Widziałam niemowlę, gdy uczyło się chodzić, potem niewinne dziecko pragnące poznać świat. Na końcu była to nastolatka, poszukująca swojego miejsca na ziemi.
Ostatnim obrazem, który zarejestrował mój przemęczony umysł, była ciemna uliczka. Niebo pokrywały nocne chmury, a w oddali majaczyły cienie. I słowa mężczyzny :
-,, Przykro mi, nie chciałem tego. ’’


 * * *


W tym samym czasie, Jeremy Light niespokojnie wiercił się na szkolnym krześle. Zamartwiał się o swoją siostrę. Meredith nie przyszła dzisiaj do szkoły, co nie byłoby dziwne, jednakże wiedziała że dzisiaj jest test z WOS-u, zaliczający cały semestr. Jeśli go nie napisze może nie zdać.
Jer zauważył, że jego siostra od jakiegoś czasu dziwnie się zachowuje. Ciągle coś ją trapi, cały czas czymś się zamartwia. I jest smutna. Jako jej brat nie mógł pozwolić na to, żeby była przygnębiona. Chyba, że ona sama tego chce. Ale gdy tylko o tym pomyślał, wiedział że to nieprawda. ,, Mer zawsze była wiecznie uśmiechnięta, ciągle bujała w obłokach a każdą kłótnię, której była świadkiem, obracała w kabaret. Była czystą duszą. No właśnie, była. Ale stało się coś tak drastycznego, że odmieniło ją diametralnie. ‘’ – myślał chłopak, idąc wolnym krokiem na kolejną lekcję. Przechodząc przez parking dla uczniów, do kolejnego budynku w którym miał mieć zajęcia, zauważył zakapturzoną postać, stojącą na granicy lasu. Nie potrafił rozpoznać płci, pod luźnymi ubraniami. Cała postać była ubrana, zdaje się na czarno. Chciał podejść bliżej, ale ów przybyły emanował taką energią, że Jeremy nie odważył się postąpić nawet jednego kroku w jego stronę. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, osoba stojąca na skraju lasu, uniosła głowę i spojrzała prosto w oczy nastolatka. Chłopak aż sapnął z wrażenia. Mógłby wpatrywać się w te czysto fioletowe oczy, całą wieczność.
Po chwili, która zdawała się stanowczo za długa, postać ubrana na czarno zawróciła i weszła w głąb lasu.
Kiedy Jeremy nie patrzył w fioletowe tęczówki, momentalnie się ocknął. Próbował przypomnieć sobie to, co wydarzyło się przed chwilą. Gdy przebrnął przez swą pamięć i nie zauważył niczego ciekawego, ruszył do szkoły myśląc jak wydostać z Mer prawdę. Nie pamiętał o nieznajomym.


* * *

Powoli zyskiwałam przytomność. Najpierw odzyskałam czucie w palcach, a po chwili uświadomiłam sobie, że leżę plecami na ziemi. Delikatnie uniosłam powieki. Poznałam miejsce, w którym przebywałam. Przez cały ten czas byłam w drewnianej chatce, do której zaprowadził mnie duch. Zaraz, zaraz. Rozejrzałam się niespokojnie po pomieszczeniu. Ani śladu dziewczyny. Żadnej żywej duszy. Chociaż to może niewłaściwe określenie w takich warunkach.
- Halo? Jest tu kto? – zawołałam, przekonując się, że jednak jestem sama, ponieważ odpowiedziała mi jedynie głucha cisza oraz uderzające o dach krople deszczu.
- I co z tego, że pada? Nie jestem z cukru. – warknęłam zła na to, że ubrałam się tak cienko. No i w dodatku miałam na sobie ulubione trampki.
Otrzepałam się z kurzu, który zasiadł na moich ubraniach. Wyszłam na ganek i spojrzałam w ciemniejące niebo. Przesiedziałam tu cały dzień. O Boże, nie byłam w szkole – uzmysłowiłam sobie zszokowana. Prędko ruszyłam w drogę powrotną, którą o dziwo zapamiętałam. Miałam do przemyślenia ważniejsze sprawy niż szkoła.


* * *

Ta sama postać, która stałą na szkolnym parkingu, obserwowała teraz dziewczynę z czekoladowo-brązowymi włosami i delikatnymi rysami twarzy, przedzierającą się przez gęstwiny lasu. Dokładnie widział każdy jej krok i gest, kiedy ostre gałęzie chłostały ją po pięknej twarzy. Miał ochotę do niej podbiec, utulić ją i uchronić przed mrozem szczypiącym policzki. Jednak wiedział, że gdyby to zrobił zdemaskowałby się. Nie mógł zniszczyć planu. Musiał zaczekać ze swoimi emocjami i uczuciami.
- Wkrótce, księżniczko. – rzekł, po czym tak jak poprzednim razem zniknął w czeluściach lasu. 


---------------------------------------------------------------------------------------------


W końcu dodałam rozdział trzeci. Przepraszam Was, że tak późno ale miałam zabiegany tydzień. 
Dziękuję tym osobom, którym jakimś trafem, podoba się moja twórczość. Wiele znaczy dla mnie, jeśli ktoś pisze komentarz. Ale nie każdemu się chce, toteż prosiłabym o oddawanie głosu w ankiecie umieszczonej w prawej kolumnie. 
Nie wiem, kiedy dodam czwarty rozdział. Mam napisaną dopiero połowę, ale postaram się dodać do następnego weekendu.



środa, 23 maja 2012

rozdział 2



Ten dzień nie zaczął się specjalnie dobrze. O 8 miałam zajęcia, więc musiałam wstać co najmniej przed siódmą. Gdy już wykonałam podstawowe poranne czynności, zeszłam do kuchni przygotować kolejną uzależniającą dawkę kofeiny. Usiadałam przy stole, obok okna i otworzyłam nową gazetę, którą wcześniej zostawił tata przed wyjściem do pracy. Jeden nagłówek szczególnie przykuł moją uwagę. ,,Pięćdziesiąt ofiar szerzącej się niczym koszmar zarazy w Afryce’’.
Biedni ludzie, pomyślałam. Chociaż teraz pewnie są szczęśliwi. A przynajmniej bardziej niż tu, w rzeczywistości. Nie muszą się martwić o to czy terroryści znajdą ich wioskę i zabiją rodziny. Teraz wszyscy razem zamieszkają w bezpieczniejszym miejscu. Nie czują ani bólu, ani tęsknoty. Gdybym do nich dołączyła, także byłabym szczęśliwa. Musiałabym tylko przejechać jednym z tych wielkich kuchennych i ostro zakończonych ostrzy po żyłach oraz buzującej w nich krwi. Jedno szybkie draśnięcie.
Już zaczęłam wstawać z krzesła, by drżącą ręką złapać za rękojeść noża, gdy usłyszałam tubalne zbieganie ze schodów.
Opamiętałam się momentalnie.
Nagle dotarło do mnie to, co zamierzałam zrobić. Znów zaczęłam mieć myśli samobójcze. Mój terapeuta twierdzi, że to okres dojrzewania, młodzieńczy bunt. Ale to tylko ja znam prawdę. Zaczęło się od tego momentu, kiedy pomogłam Kominiarzowi.
Gdy zobaczyłam to światło, tą euforię na jego twarzy, gdy jasność go dotknęła, zapragnęłam tego samego. Każdej nocy to wspomnienie wracało do mojej podświadomości w postaci snu. Za każdym razem budziłam się drżąca, z potokiem łez na twarzy.
Moje rozmyślania przerwał głos Jeremiego.
- Nalej mi kawy. – bardziej stwierdził niż poprosił mój brat bliźniak.
Gdy nie odpowiedziałam opryskliwie, jak to miałam w zwyczaju podczas sprzeczek z nim, Jer wyraźnie się zaniepokoił.
W naszych relacjach bratersko-siostrzanych to najbardziej dziwiło ludzi. Mianowicie mam na myśli to, że możemy kłócić się za dnia jak i w nocy. Ale gdy przyjdzie moment zwątpienia i samotności, jedno zawsze będzie przy drugim. Nie wiem jak Jer to robi, ale zawsze jest przy mnie gdy go najbardziej potrzebuję. Jest niczym anioł. Mój własny stróż. Obroni przed złem, a pozwoli tylko dobru wedrzeć się do środka mej duszy. Tyle, że nic nie wie o duchach.
Uśmiechnęłam się do niego lekko, mając nadzieję, że to go przekona.
No cóż, nadzieja matką głupich. Mój brat nie dał się przekonać moim ,, uśmiechem ‘’. Podszedł do mnie, delikatnie dotknął ramienia, po czym spojrzał głęboko w oczy.
Za to go najbardziej nienawidziłam i najmocniej kochałam. Nie wymuszał na mnie odpowiedzi, chciał żebym sama się otworzyła. Doceniałam to, że nie ingeruje zbytnio w moje sprawy. Jednak czasem chciałam, żeby wydusił ze mnie prawdę. Żeby zdjął z moich barków to ciężkie brzemię jakim jest samotna wyprawa w głąb siebie. Bo sama nigdy całej prawdy mu nie powiem.
- Po prostu jestem zmęczona. Niezbyt się wyspałam.
Po części mówiłam prawdę. Ostatnio coraz częściej budzę się w środku nocy, przestraszona i nie pamiętająca snu.
Nie miałam ochoty na rozmowę, więc prędko wyjaśniłam, że spieszę się na zajęcia i w biegu opuściłam dom. Nie zawracałam sobie głowy samochodem, do liceum miałam blisko. W końcu świeże powietrze też dobrze mi zrobi.

 *  *  *

Byłam zaledwie dwie przecznice od szkoły, gdy to się stało. Minęłam skrzyżowanie przy którym stała biblioteka z wielką białą sową na szyldzie i miałam zamiar przejść na drugą stronę ulicy, gdy ją zobaczyłam. Słodką chochliczą twarz o delikatnych rysach okalały blond, prawie białe, loki. Przy jasnej karnacji i białych włosach, brązowo-czarne spojrzenie najbardziej rzucało się w oczy. Ale nie dla mnie. Nie przejmowałam się nawet średniowieczną beżową, ale bardzo zabrudzoną, suknią. Nawet rubinową plamą w okolicach klatki piersiowej, mimo iż przeczuwałam, że to krew. Chciałam wyprzeć to, co się działo naprawdę. Bo co z tego, że inni jej nie widzą? Co z tego, że pani Malchut właśnie przeszła przez piękną dziewczynę i nawet tego nie poczuła? To pewnie wytwór mojej wyobraźni - myślałam gorączkowo. I mimo, że wiedziałam co to znaczy, nie chciałam w to wierzyć. Bo to mogło znaczyć tylko jedno. Duchy znów potrzebowały mojej pomocy.

 *  *  *

Myślałam, że gdy podejdę do pięknej nieznajomej, ona się spłoszy i rozwieje niczym wiatr. Czy co tam robią duchy. Jakże się pomyliłam. Dziewczyna, teraz zauważyłam że mogła mieć około czternastu lat, nieznacznie się uśmiechnęła i gestem ręki nakazała, bym poszła za nią. Szłyśmy przed siebie w milczeniu. Ja się nie odezwałam, bo nie wiedziałam co mam powiedzieć. Jej ta głucha cisza najwyraźniej nie przeszkadzała.
Byłyśmy już w lesie, dość głęboko. W oddali zamajaczył jakiś kształt. Powoli podchodziłyśmy do niego. Owy kształt okazał się mała, drewnianą chatką. Taką, w której zwykle mieszkają mordercy w horrorach. Blondynka za pomocą swoich pozagrobowych zdolności, otworzyła zamek w drzwiach. Gdy je pchnęła, głośno zaskrzypiały. Ten odgłos nie dodawał odwagi. Najbardziej w świecie pragnęłam się wycofać. Jednak gdybym tak postąpiła, okazałabym się zwykłym tchórzem, a to dziecko pałętałoby się po świecie bez wszelkiej nadziei. Z oszalałym ze strachu sercem, weszłam na ganek i dotknęłam starych drzwi. I nie wiele myśląc zajrzałam do chaty, nie wiedząc co czeka mnie w środku.






Tak, wiem. Rozdział = beznadzieja.
Ale to dopiero początek. W 3 rozdziale będzie się dziać dużo więcej.Ale UWAGA !
Jeśli mam dodawać dalszą część historii Meredith, chciałabym wiedzieć co wy, czytelnicy, myślicie o całym opowiadaniu. Ja nie dodaję tego dla siebie, w końcu znam całą historię.
Nie mówię ile ma być komentarzy, bo nie wiem ile osób czyta moje wypociny. Ale proszę każdego komu to się podoba, lub doradzi mi co powinnam poprawić, zostawić komentarz.


A jeśli ktoś chce być powiadamiany o nowych notkach lub chce żebym dodała go do ulubionych, niech napisze w spamowniku.



środa, 9 maja 2012

Rozdział 1


Nie pamiętam kiedy pierwszy raz zobaczyłam ducha. W końcu nie codziennie spotyka się popalonego faceta w stroju kominiarskim, błagające żeby mu pomóc, więc powinnam mieć tą datę zakodowaną w pamięci. Ale nie. Nie pamiętam daty tamtego dnia, dnia który pragnęłabym cofnąć. Dnia w którym moje życie zmieniło się diametralnie. Ale za to pamiętam każdy najdrobniejszy szczegół ze spotkania z Panem Kominiarzem. A zaczęło się tak niewinnie.

,,Idę szkolnym korytarzem do pracowni chemicznej. Mam w tamtej chwili okienko, a chcę na spokojnie pouczyć się do testu z geometrii którą powinnam mieć za godzinę. W świetlicy jest zebranie gazetki szkolnej, a w bibliotece dwójka chłopaków z 3s wydaje dzikie odgłosy przy jakiejś grze komputerowej. Pamiętam, że panna Sparks o 13.30 ma 2 godziny wolności, więc myślę że nikt nie będzie miał mi za złe jeśli pół godziny spędzę ucząc się na matmę. Wdrapuje się na schody prowadzące na 2 piętro. Sala panny Sparks znajduje się na końcu korytarza. Idąc między ścianami pomalowanymi na zgniłą zieleń, czuję na sobie czyjś wzrok. Oglądam się za siebie raz, potem drugi lecz nikogo nie zauważam. Z szybko bijącym sercem wchodzę do klasy numer 31. Siadam w ławce na końcu sali, zaraz przy oknie. Chcę mieć dobry widok do wejścia przy bramie, gdyby panna Sparks postanowiła skrócić sobie lunch. Powolnym, mozolnym ruchem wyciągam podręcznik od geometrii. Ze środka wypada kartka. Nie pamiętam, żebym coś tam chowała, więc schylam się po nią. Z głową pod krzesłem zauważam za sobą parę osmolonych brązowych butów. Przestraszona szybko podnoszę głowę zapominając, że mam nad sobą drewnianą ławkę. Nie zwracam uwagi na ból skroni tylko od razu odwracam się do tyłu. Może nie zauważyłam butów jak szybko siadałam – wmawiam sobie. Modlę się, żeby tam były. Spoglądam na ziemię. Nic. Tylko czysta, wypolerowana podłoga. Serce bije mi jak oszalałe. Długo wpatruję się w pustą przestrzeń, po czym jak z bicza strzelił łapię podręcznik i torbę i wypadam z klasy. W tempie ekspresowym zbiegam po schodach i wychodzę na świeże powietrze. Cały czas czuję, że ktoś mnie obserwuje. Nie zawracam sobie swojej ciągle obolałej głowy po bliższym spotkaniu z ławką, dalszymi lekcjami. Musze się wydostać poza teren szkoły. Idę pod bramę, sprawdzić czy ochroniarz się gdzieś w tamtych okolicach nie szwęda. Na moje szczęście go nie ma. Kieruję się szybkim, niespokojnym krokiem do miasta. Mam nadzieję, że tam przestanę czuć się obserwowana. Idę szosą, kiedy 10-15 metrów przede mną, zauważam dziwny kształt. Podchodzę bliżej zaciekawiona, jak i wystraszona. Kiedy jestem wystarczająco blisko, zamieram. Mój oddech przyśpiesza, za to serce prawie przestaje bić. Na środku szosy stoją zabłocone brązowe buty. Zaczynam biec, lecz miasto wydaje się takie odległe, że dobiegnięcie wydaje się prawie nie możliwe. Nagle potykam się o kamień. Nogę przeszywa mi ból, więc podciągam nogawkę. Widzę otwartą ranę z której wystaje kawałek szkła po butelce z alkoholem. Mogę mieć tylko nadzieje, że nie zainfekuje mi kończyny. Szybko spoglądam w stronę z której przybyłam. Butów nie ma. Boję się, a serce chyba jeszcze bardziej, bo nie chce się uspokoić. Odwracam głowę o 180 stopni. Miasto już widać. Podciągam się na rękach. Udaje mi się wstać, więc powoli kieruje się w stronę cywilizacji. Na szczęście mój dom nie znajduję się w centrum, lecz na miłym osiedlu na obrzeżach. W takim tempie powinnam dotrzeć tam w 20 minut. Nagle przede mną pojawia się mężczyzna w stroju kominiarskim. Na oko 40 lat. Ma całą popaloną skórę, a kostium zwęglony. Pod brudem i osadem, rozpoznaję że ma brązowe włosy i przenikliwe niebieskie oczy. ,,Pomóż mi przejść na druga stronę ‘’– mówi, a jego oddech śmierdzi stęchlizną. Myślę, że to jakiś pijak lub jest umysłowo chory a ja z nim utknęłam na środku szosy z ranną nogą i nie wiem jak się z tego wyplątać. A jeśli jest seryjnym mordercą ? Albo gwałcicielem ? – takiego typu pytania przelatują mi przez głowę niczym tornado, niszcząc wszystko inne na swojej drodze. Powoli go okrążam, podczas gdy on opowiada mi jakieś niestworzone historie w których mówi, że jego żona i dzieci ucieszą się gdy go znów zobaczą. Wreszcie mam przed sobą wolną drogę. Nie zważając na pulsujący ból w nodze, biegnę ile mi sił Bóg dał. Minęło zaledwie 10 sekund od mojego startu, gdy coś niezwykle silnego złapało mnie za włosy i pociągnęło pół metra w górę. Przy uchu słyszę zgrzytliwy głos Pana Kominiarza :
- Chciałaś uciec ? W czasie kiedy ja opowiadam ci dlaczego utknąłem na tym świecie z takimi bezczelnymi bachorami jak ty ?! Masz mnie wysłać z powrotem !! – ostatnie dwa zdania krzyczy mi w twarz. Łzy płyną mi po niej wodospadem, ale teraz najmniej się nimi przejmuje. Myślę o rodzicach. Co oni zrobią jeśli ten psychol mnie zabije ? A Jeremy ? Mój brat zapewne będzie się obwiniał, że nie dobrze mnie pilnował. Przed sobą mam już ten obraz: zgarbione plecy Jeremiego, kaptur na głowie i słuchawki w uszach. Nie zwraca na nikogo uwagi. Tylko idzie szybkim, pewnym krokiem przed siebie. W końcu dotarł tam gdzie planował. Stoi na cmentarzu przy czarnym jak noc grobie. Meredith Vanessa Light – zmarła zadźgana przez psychola. Łzy płyną mu po policzkach. Wyciąga z kieszeni bordowej bluzy mały nóż kempingowy, który przykłada powoli do żył.
Nie!!! Nie mogę już więcej na to patrzeć. Nie pozwolę żeby Jeremy miał tak umrzeć, nie za mnie. Spoglądam w twarz swojego przyszłego kata. Chyba nie tego się spodziewał, bo cofa się zaskoczony. Niestety zanim zdąże cokolwiek postanowić, Kominiarz się opanowuje i znów stoi przy mnie.
- Widzę, że się już uspokoiłaś. A więc zatem proszę powiedz mi.
Nie rozumiem, myślę. Ale w końcu to psychol. Jego nikt nie zrozumie. Zastanawiam się co odpowiedzieć żeby go nie zdenerwować, ale nie przychodzi mi do głowy nic oprócz nie grzecznego :
- Co ?
Mam nadzieję, że go nie uraziłam.
- Powiedz. Mi. Jak. Przejść. Na. Drugą. Stronę. – wycedza każde słowo, widocznie próbując zachować tę odrobinę cierpliwości którą zatrzymał. Nie wiem ani tym bardziej nie rozumiem o co mu chodzi, więc odpowiadam pierwsze co przychodzi mi do głowy.
- No, musisz .. Yyy … zobaczyć światło.
- Wcale nie światło !! To nie działa ! Nie widzę żadnego cholernego światła ! – najwidoczniej pokłady jego cierpliwości właśnie się wykończyły. Podchodzi do mnie jednym susem, łapie za kołnierz płaszcza i rzuca z niewiarygodną siłą o drzewo, które spokojnie wegetuje przy drodze. Tak bardzo się boję, gdy zaczyna do mnie podchodzić, że nie kontroluje słów które wychodzą z moich ust.
- Wypędzam Cię ! W imię bogini, która obdarowała mnie mocą wzroku, każę Ci opuścić świat ludzki i zaznać spokoju w Zaświatach ! – krzyczę, a w głowie kręci mi się od upadku.
Myślę, że Kominiarz podejdzie do mnie i znowu zacznie świrować i wyżywać się na moim obolałym ciele. Ale nie, on patrzy na coś przed naszymi ciałami. W końcu wytężam wzrok i widzę najpiękniejszą rzecz na świecie. Ciężko to opisać inaczej niż biała poświata. Jasna łuna kojarząca mi się tylko z eterem. W czasie gdy ja patrzę na paranormalne zjawisko, Kominiarz powoli do niego podchodzi. Gdy się orientuję co robi, pragnę wejść tam razem z nim. Obraca się do mnie i puszcza mi oczko. Muszę mieć bardzo zdezorientowaną minę, bo się głośno śmieję. Muszę przyznać, że ma bardzo sympatyczny śmiech. Prawie normalny.
- Właśnie o to mi chodziło. Dziękuję, Meredith Vanesso Light. Będziesz dobrym nekromantą. – mówi, po czym przekracza niewidzialny próg łuny. Wtedy widzę go po raz ostatni.’’

Od tamtego wydarzenia minęło wiele czasu, a ja duchów więcej nie widziałam. Psycholog mówił, że mogłam mieć po prostu zmęczony organizm, a ja powoli zaczynałam w to wierzyć . Aż do teraz. Bo po drugiej stronie ulicy stała kobieta z wielką rubinową plamą na beżowej średniowiecznej sukni i patrzyła wprost na mnie. 

sobota, 5 maja 2012

Prolog




Blond włosa piękność, właśnie wychodziła z zatłoczonego baru. Po co tam była? Ona nie chodzi po takich miejscach, to dziewczyna z dobrego domu. Przez całe życie wpajano jej co to kultura i odpowiedzialność. Nie zawiodła by swoich rodziców. Przynajmniej każdy tak uważał, oprócz niej samej. Poszła tam z własnej, nie przymuszonej woli. Chciała oderwać się od rutyny codzienności. Poznać nowe rzeczy, smaki, ludzi. Miała dość bycia grzeczną dziewczynką. Postanowiła poznać znaczenie młodzieńczego buntu, ujrzeć miasto pod osłoną nocy. Chciała po prostu odetchnąć od życia. Zatrzymać się na krawędzi czasu.
Przechodząc kamiennymi uliczkami zauważyła urodziwego młodzieńca. Miała zamiar go zawołać, zagadnąć do niego. Jednak powstrzymała się w ostatniej chwili. Nie zrobiła tego, bo się bała. Bała się, że by do niej podszedł. I to nie dlatego, że mógłby zrobić jej krzywdę, nie sprawiał wrażenia chuligana czy gangstera. Bała się tego co miałaby powiedzieć. Ona jest skromną dziewczyną. Wstydzi się chłopców. ,,Ale ty jesteś głupia ‘’ – zganiła się w myślach. Zauważyła, jak dany chłopak wchodzi do brzydkiego pubu. Postanowiła jednak, że zmieni życie z czym wiąże się również odwaga. Gdy weszła do budynku, wszystkie oczy były skierowane na nią. Postanowiła się nimi nie przejmować i szukała wzrokiem młodzieńca. Gdy po wszelkich oględzinach, niestety go nie zauważyła, wyszła z niezbyt czystego miejsca. Odwróciła się na pięcie i … zamarła. Przed nią stał owy chłopak, którego tak starannie poszukiwała. Z bliska był jeszcze piękniejszy niż by się mogło wydawać.
- Witaj, sądzę że mnie szukałaś , prawda? – jego aksamitny głos huczał w jej głowie, a słodki oddech owionął jej szyje.
- Yhy. – to jedyne co dała w tamtej chwili odpowiedzieć.
,, Ty idiotko, zbłaźniłaś się. Teraz pewnie uważa Cie za niedorozwiniętą! ‘’ – krzyczała na siebie w myślach.
- Yy … to znaczy nie. Nie szukałam Cię. – skłamała
- Tak jasne. – wydawał się być niewzruszony. Jakby wiedział, że ona kłamie  - Mam na imię David. A ty , aniele?
Zdziwiło ją pojęcie ,, aniele ‘’. Przecież on jej nie zna. Czuła, że ta znajomość będzie ryzykowna i niebezpieczna , mimo to odpowiedziała na jego pytanie.
- Jestem Evelin. – odpowiedziała nie pewnie, po chwili namysłu. Zastanawiała się czy lepiej nie skłamać, ale w końcu powiedziała prawdę.
- A więc, Evelin. Co taka śliczna istota robi sama w taką okrutną noc? – zapytał David. Eve nie rozumiała zbytnio przekazu zdania. Nie mogła się domyślać, że to się właśnie tak skończy. Skąd miała wiedzieć , że to spotkanie z pięknym i tajemniczym Davidem, odbije się na jej spokojnym dotychczas życiu? Z nikąd. Bo przecież się o to nikogo nie pytała.
- Spaceruje. – odpowiedziała ze stoickim spokojem, na zadane przez bruneta pytanie.
- Przykro mi, że będę musiał to zrobić. W końcu wiem jakie to uczucie być potworem. – powiedział z chytrym uśmieszkiem .
- Co ?! – teraz to na serio zaczęła się bać.
I wtedy stało się kilka rzeczy naraz. Wszystkie żywioły : ziemia , woda, powietrze i ogień zgromadziły się wokół dwójki. Evelin bezsilnie opadła na ziemię. Krzyczała i błagała o pomoc, niestety nikt nie przyszedł jej z odsieczą. Nawet David stał nie wzruszony, z rękami wyciągniętymi ku wiru, który powstał wokół bezwładnego ciała dziewczyny. Gdy świat zaczął wirować, Evelin myślała że już dłużej nie wytrzyma. Momentalnie wszystko ucichło. Kątem oka zauważyła, że brunet do nie podchodzi.
- Czemu? – spytała będąc blisko płaczu.
- Cii … spokojnie. Teraz jesteś bezpieczna. – wyszeptał jej do ucha , poczym ucałował w czubek głowy – Przykro mi , nie chciałem tego.
Ostatnie co zapamiętała to to, jak ją bierze na ręce. Nadal mu nie ufała, mimo to wierzyła że zabierze ją w bezpieczne miejsce.
Po tym opadła z wyczerpania w nicość.